Spotkania bohatera z kolejnymi potomkami dostarczają zresztą całkiem udanego i zróżnicowanego tonalnie materiału. David wciela się w anonimowego anioła stróża (patrz: "Amelia"), zaprzyjaźnia z
"Pod żadnym pozorem nie rób sobie dzieci" - takiej rady udziela bohaterowi jego brat w pierwszej scenie filmu. Chwilę później najlepszy przyjaciel powiela to przesłanie - tym dobitniej, że ma on cztery silne argumenty w osobach czwórki absolutnie nieposłusznych mu szkrabów. To jednak standardowy komediowy chwyt retoryczny. Żeby w finale przemycić prorodzinną propagandę, trzeba wystartować z pozycji przeciwnej: tak kładzie się fundamenty ewolucji protagonisty oraz przygotowuje pole do żartów.
Davida Wozniaka (Vince Vaughn) – z zawodu dostawcę mięsa - poznajemy więc jako obiboka i lekkoducha, tonącego w długach i regularnie zawodzącego zaufanie bliskich. Niespodziewanie okazuje się jednak, że sperma, której dawcą był w młodości, przez pomyłkę posłużyła do zapłodnienia 533 (!) kobiet. Teraz zastęp dorosłych potomków domaga się spotkania z biologicznym ojcem. Ale przed inwazją latorośli broni naszego rozpłodnika klauzula anonimowości; potomkowie znają jedynie jego uroczy pseudonim: "Buchaj". To jednak nie koniec "radosnych nowin" w życiu Davida. Jego dziewczyna, Emma (Cobie Smulders), właśnie oznajmia mu, że sama jest w ciąży.
500 dzieci oznacza 500 wątków - twórcy na szczęście skupiają się jedynie na kilkorgu spośród dzieci Davida; resztę pokazują zaledwie w scenach zbiorowych i sekwencjach montażowych. Spotkania bohatera z kolejnymi potomkami dostarczają zresztą całkiem udanego i zróżnicowanego tonalnie materiału. David wciela się w anonimowego anioła stróża (patrz: "Amelia"), zaprzyjaźnia z upośledzonym chłopakiem (patrz: "Chce się żyć"), użera z szantażystą… Reżyser Ken Scott wciąż jednak dokłada do pieca; podrzuca – i zaraz porzuca - kolejne wątki. Splot rozmaitych okoliczności - hodowla marihuany Davida, profesja jego dziewczyny, widmo egzekutorów długu - zdaje się zapowiadać jakąś kryminalną aferę, która nigdy jednak się nie rozkręca. Tropy rodem z komedii romantycznej (David walczący o drugą szansę od Emmy) czy dramatu sądowego (proces, który ma rozwikłać legalne komplikacje "rozrodczej" pomyłki) ograne są po łebkach i nie mają szansy odpowiednio wybrzmieć. Za dużo tu fabularnych dzieci, by każdemu z nich poświęcić należytą uwagę.
Film Scotta ma też w gruncie rzeczy wyjątkowo – jak na z zamierzenia lekką komedię - ponury wydźwięk. Między Vaughnem a Smulders nie ma aktorskiej chemii, na skutek czego ich związek wydaje się chłodny i czysto zdroworozsądkowy. Postać kumpla Davida, Bretta (Chris Pratt) – swoją drogą dużo ciekawsza od samego bohatera – dostarcza szeregu gorzkich refleksji na temat życiowego impasu dorosłości. Do tego dochodzi kryzysowy klimat: kolejne dzieci Wozniaka mają problemy finansowe, nie mogą znaleźć pracy, z trudem wiążą koniec z końcem. I wreszcie ojciec bohatera (w tej roli Polak Andrzej Blumenfeld) dorzuca swoje trzy grosze, kiedy opowiada o biedzie, która wygnała go z Polski i jeszcze długo nie chciała puścić na Ziemi Obiecanej USA. Obowiązkowy happy end wypada w tym świetle szczególnie gorzko.
Nie jest jednak aż tak źle. W którymś momencie ojciec charakteryzuje Davida: "co prawda dostarcza mięso cztery razy wolniej niż inni, ale i tak wszyscy go lubią". Cały film jest właśnie trochę jak jego bohater (oryginalny tytuł, "The Delivery Man", zarazem podpowiada nam profesję Davida, jak i tematykę związaną z narodzinami). To nie ekspresowy serwis pierwszorzędnych gagów - ale raz na jakiś czas "dostarcza". Szału nie ma - ale da się lubić.
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu